Najnowszy komunikat NIK-u (Wiadomości TVP-1 z 13. stycznia) dowodzi, że ten najważniejszy organ kontroli państwowej nie dostrzega naprawdę ważnych spraw do kontrolowania, bo cały bieżący rok zamierza sprawdzać zasadność lokowania miejsc radarów na drogach.
No cóż, nie po raz pierwszy NIK pomija ważne dziedziny życia wymagające państwowego dyscyplinowania, kosztem populistycznego „wychodzenia naprzeciw oczekiwaniom społecznym”. A radary na drogach nie są „społecznie oczekiwane”, bo dokuczliwie demaskują nasz nonszalancki stosunek do zakazów i nakazów zobrazowany popularnym kiedyś powiedzeniem: „musi na Rusi, a w Polsce jak kto chce”.
Ci, co popierają akcję „radary” (do których należę) są wytykani jako aspołeczni zwolennicy państwowego fiskalizmu.
Co też teraz owi zaperzeni przeciwnicy ograniczania prędkości na kiepskich polskich drogach odpowiedzą na doniesienie o takich ograniczeniach w Stanach Zjednoczonych, kraju o najbardziej demokratycznych wolnościach na świecie?
Odsyłam ich do artykułu Katarzyny Kolędy-Zaleskiej pt. „W Stanach szybki nie pojedziesz”(GW z 15 stycznia) (http://wyborcza.pl/1,75968,13200943,W_Stanach_szybko_nie_pojedziesz.html) gdzie obowiązują bardziej rygorystyczne przepisy ograniczające prędkość jazdy i na drogach o bardzo dobrych standardach i mało ruchliwych.
Pani Kolęda-Zaleska tak to pointuje:
„Wszyscy pokornie dostosowują się do ograniczeń prędkości, bo na pobłażliwość możesz liczyć tylko wtedy, gdy przekroczysz prędkość o jakieś 5 mil. Reszta to już przestępstwo. Nie pomogą tłumaczenia, że o czymś nie wiedziałeś. Niewiedza nie usprawiedliwia.”
„I konkluzja specjalistów - więcej fotoradarów zwiększa bezpieczeństwo na drogach.”
Nie ukrywam, że ten artykuł sprawił mi satysfakcję, bo przedstawia rację, które podzielam oraz dowodzi, że uczyć powinniśmy się od lepszych.
Szkoda, że NIK nie uczy się właśnie od takich.